Parę lat temu mój nauczyciel angielskiego wpadł na pomysł aby zorganizować „English weekend”.
Nauczyciel był z Łodzi i stale kursował pomiędzy Łodzią i Warszawą, bo w obu miastach miał swoich uczniów.
Wymyślił sobie, że zbierze parę osób z obu miast i spędzimy razem weekend bez słowa po polsku!
Dla mnie pomysł był genialny i od razu się zgłosiłam. Ja się zawsze zgłaszam 🙂
Zgłosiła się też Kasia z Łodzi i zaproponowała aby zrobić to w jej domu. Ma piękny, duży dom z przepięknym, wielkim ogrodem, w którym nawet zbiera grzyby.
Zasada była taka, że wszystko robimy wspólnie – ustalamy menu, idziemy na zakupy, razem gotujemy, pieczemy ciasto, bawimy się i gadamy, gadamy, gadamy… Bez słowa po polsku!
Bałam się jak cholera, bo zastanawiałam się czy mój angielski jest na tyle dobry, że mnie zrozumieją, Czy ja zrozumiem ich? Czy inni nie będą na wyższym poziomie i… czy się nie ośmieszę.
Wiecie, grupa obcych ludzi…No ale spróbuję. Znowu wyjdę ze strefy komfortu… i jeszcze za to zapłacę 🙂
Gospodyni od progu przywitała mnie: How are you? I pomyślałam, kuźwa, oni chyba tak na poważnie:) Jessssu, a mogłam spędzić weekend w domu, pod kocykiem, z TV. Ale byłam w Łodzi, wśród obcych ludzi gadających w języku, którego dopiero się uczę. Uciekać? Może czmychnąć po angielsku? 🙂
Nieeee, muszę być konsekwenta! Zostałam!
Z każdą minutą, godziną rozkręcałam się coraz bardziej, a wieczorem, kiedy wszyscy już poszli spać, ja z Kasią jeszcze długo siedziałyśmy przy ognisku i opowiedziałyśmy sobie pół życia. PO ANGIELSKU!!!
Nie musiałyśmy, nikt nas nie słyszał, robiłyśmy to dla siebie i byłyśmy mega dumne. I rozumiałyśmy się nawzajem!!!
Na drugi dzień gadałam swobodnie, bo okazało się, że wszyscy jesteśmy na podobnym poziomie. Wszyscy tacy słabi jak ja? Czy ja taka dobra jak oni?
Trzeciego dnia gadaliśmy jak najęci 🙂 I wszyscy przestrzegaliśmy zasad, zero polskiego. Za polskie słowo była kara. Pomagaliśmy sobie, wspieraliśmy. Byliśmy w tym razem. Nikt z nikogo się nie śmiał. Za poprawianie się nawzajem byliśmy wdzięczni.
Dziękowałam losowi, że znalazłam się wśród tych ludzi, którzy też mieli obawy, ale przyjechali. Tak jak ja zgodzili się na to, że przez chwilę będzie im niewygodnie.
Przekonałam się jak bardzo otoczenie, ludzie wśród których się obracamy mają wpływ na to kim jesteśmy.
Znowu mnie poniosło…
A chciałam napisać o tym, że choć minęło kilka lat, z Kasią nadal utrzymujemy kontakt, zaprzyjaźniłyśmy się. Kiedy jest w Warszawie spotykamy się, tak jak teraz. Włoska knajpa, spacer po Starym Mieście… Gadamy oczywiście po polsku, ale bardzo miło wspominamy tamten weekend.
Ja ostatnio często bywam w Łodzi i wiem, że jej drzwi są zawsze dla mnie otwarte.